sobota, 22 maja 2021

Słowa z notatnika #5

Umawiałam się z koleżanką na tę sobotę. Trochę obawiałyśmy się deszczu, ale okazało się, że to nic, bo możemy... Wybrać się do kina!

Zaczyna być normalnie. Tak bardzo na to czekałam! Tęskniłam za atmosferą sali kinowej, za kawą w porcelanie, a czasem nawet za zakupami w galerii handlowej.

Czego więc się boję?

Narzekałam na to, że noszenie maseczek na zewnątrz robi się już troszkę niewygodne, a teraz, gdy wreszcie mogę odsłonić buzię, czuję się naga. Przeraża mnie, że już wkrótce (wierzę w to) zapomnimy o wszystkim, co działo się przez ostatnie miesiące. Ja nie zapomnę, bo nie da się nie pamiętać o bliskich, którzy zachorowali (i nie, to wcale nie było „zwykłe przeziębienie”).
Cierpiałam i płakałam, gdy okazało się, że nie będę mieć już zajęć na uczelni i nadal boleśnie odczuwam tę stratę, a jednocześnie nie wiem, jak dałabym radę z codziennym wstawaniem, malowaniem się, szykowaniem. Kiedy to piszę, pojawia się we mnie żal, tęsknota i myśl „normalnie byś dała!”, ale jesteśmy wciąż „pomiędzy”, a to dobry czas na wyhodowanie sobie nowych lęków.

Jest też jedna rzecz, która w jakiś sposób była dla mnie magiczna — spotkania z ludźmi w czasach, w których za bardzo nie ma się jak i gdzie spotkać. Nie po to, by porobić coś fajnego, odwiedzić nową knajpę, ale by pobyć ze sobą, pospacerować. Może to dziwne, ale będzie mi tego brakować, bo teraz znów już wszystko będzie łatwe i wygodne.

Okazuje się, że można czuć strach i ulgę jednocześnie.

***

Czasem bardzo trudno jest odnaleźć dziecko w sobie. Można się starać, można spacerować w deszczu, kupić muminkowe naklejki, założyć ulubioną sukienkę, wypić kubek gorącego kakao o poranku. Na nic to, nie da się i już.

Są takie dni, że ma się ochotę na podwójne espresso (tak, zaczęłam ostatnio pić espresso!). Albo na przespanie całego dnia, byleby tylko nie myśleć o tym, co będzie d a l e j.

Czasami patrzę w lustro i w ogóle nie podoba mi się to, co widzę. Czy ja cokolwiek potrafię? Czy rzeczy, które robię, mają sens?

Nie wiem. Nigdy nie wiem, ale ostatnio czuję to wyjątkowo wyraźnie.

Nerwowo sprawdzam, czy zamknęłam drzwi. Raz. Drugi.

Wychodzę. W dresie, bo mi się nie chce nic.

Jutro znów poszukam tego dziecka. Może nakarmię je lodami. Może pogłaszczę pieska w tramwaju.
Ale jeśli się nie uda go znaleźć... To też będzie w porządku. Bo wierzę, że to, co jest teraz, jest wartościowe, chociaż na razie trudno mi to dostrzec.

I delikatnie się uśmiecham.

***

Wczoraj z irytacją powiedziałam sobie: „ty to byś żyła tylko samymi przyjemnościami!”. Dzisiaj nie bardzo rozumiem, co w tym dziwnego — myślę, że większość z nas wolałaby się skupić w życiu jedynie na tym, co miłe, gdyby tylko istniała taka możliwość.

Zdałam sobie też sprawę z tego, że nie lubię zajęć zdalnych, bo wymagają ode mnie zdecydowanie zbyt mało wysiłku. Tak, trzeba przeczytać teksty, dyskutować o nich, czasem coś napisać — ale to wszystko można robić w domu, z kubkiem gorącej herbaty obok! Nie trzeba wcześniej wstać, by się wyszykować i w deszczu biec na przystanek tramwajowy. To zbyt wielka wygoda, by uznać, że „zasłużyłam” na coś miłego.

A najgorzej jest wtedy, gdy poczuję, że przyjemności mnie zmęczyły. One nie mają prawa być wyczerpujące, to nie są obowiązki! Nieważne, że przeszłam dwadzieścia tysięcy kroków, cały czas robiłam zdjęcia, szukałam fajnej bluzki w lumpeksie. Źle mi, kiedy czuję, że chce mi się spać po całym dniu biegania po mieście.

Wydawało mi się, że potrafię bez wyrzutów sumienia leżeć na kanapie, ale chyba jednak nie. Paradoksalnie, to właśnie to męczy mnie najbardziej.

Staram się odpoczywać, bo wiem, że każdy organizm tego potrzebuje. Każdy i każda z nas musi się czasem zregenerować, wyspać, poleżeć w łóżku do dwunastej. To normalne.

Następnym krokiem będzie odpoczywanie bez myślenia o tym, co wartościowego mogłabym robić w tym czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz