wtorek, 8 grudnia 2020

Splat!FilmFest, czyli kolejne filmowe odkrycie

Tak się wkręciłam w festiwale filmowe, że już biorę udział w następnym. Tym razem jest to Splat!FilmFest – International Fantastic Film Festival, największy w Polsce festiwal nowego kina grozy, fantastyki, a także kina gatunkowego i arthousowego. Odbywa się w Lublinie (od 2015 roku) i w Warszawie (od 2018 roku), jednak w tym roku filmy można obejrzeć (oczywiście!) online. Rozpoczął się pierwszego grudnia i potrwa dwa tygodnie. 

Bardzo lubię mroczne i tajemnicze klimaty, szczególnie wtedy, gdy nadchodzi sezon jesienno-zimowy. Oglądam filmy Tima Burtona (tak!) i „Koralinę i tajemnicze drzwi”, nie pogardzę horrorem w Halloween, a raz na jakiś czas dochodzę do wniosku, że biały kołnierzyk wygląda doskonale w połączeniu z dwoma warkoczami. 
Szczególną miłością darzę jednak te filmy, które potrafią jednocześnie wywołać gęsią skórkę i zachwycić pięknymi zdjęciami czy muzyką, na długo pozostając w mojej pamięci. I właśnie dlatego tak bardzo spodobał mi się Splat!, bo tam udało mi się odnaleźć wszystko to, czego szukałam. 

Tym razem nie zdecydowałam się na wykupienie dostępu do pojedynczych filmów, a na karnet. Oznacza to, że mam zamiar obejrzeć jak najwięcej. Pomyślałam, że jeszcze przed końcem festiwalu opowiem krótko o tych filmach, które już udało mi się zobaczyć, a po zakończeniu festiwalu jeszcze uzupełnię wpis. :)


Janek i Marzena są młodym małżeństwem, któremu przyszło mierzyć się z kryzysem. Podjęli więc decyzję o niekonwencjonalnej terapii, prowadzonej przez Henryka, mężczyznę o specyficznym, szorstkim podejściu. W pewnym monecie terapia staje się nie tylko trudna, ale wręcz niepokojąca; nie wiadomo już, gdzie kończą się jej granice, a prawda zdaje się mieszać z kłamstwem. Wszystko odbywa się w domku na odludziu, w otoczeniu lasu, zieleni i jeziora. Świetny klimat udało się stworzyć „tylko” za pomocą niezwykle estetycznych kadrów i bardzo naturalnej gry aktorskiej, nie ma tu żadnych efektów specjalnych i nie są one do niczego potrzebne. Warto obejrzeć, oj, warto!


Na świecie pojawiła się nowa forma komunikacji, czyli komunikacja kwantowa, potrzebne są więc osoby, które wyruszą do pracy na łono natury, by podłączyć jak najwięcej niezbędnych do działania systemu kabli. Stwarza to świetną okazję dla tych, którzy desperacko potrzebują pieniędzy – na przykład dla Ray'a, którego przyrodni brat choruje na omnię, chorobę możliwą do wyleczenia jedynie w prywatnej klinice. Oferta jest kusząca: praca na świeżym powietrzu, niewymagająca matury ani studiów. Zdawałoby się, że nie ma się do czego przyczepić, ale czy na pewno? Wkrótce okazuje się, że ciągle monitorująca pracowników i pracownice aplikacja przypomina o tym, że zawsze można robić więcej i szybciej, a każda osoba ścigana jest przez robota, który nigdy nie śpi ani nie odpoczywa. Przyznam, że podczas seansu bardzo żałowałam, że nie mogę obejrzeć „Lapsis” w kinie. Uważam, że warto go zobaczyć nie tylko dla własnej przyjemności. Niesamowite jest to, jak ten film skłania do refleksji i przypomina, że nic nie powstaje w magiczny sposób, bez wysiłku (a często i bez wyzysku) innych. Dobre kino, ale i cenna lekcja. 


Czy istnieje osoba, która nigdy nie miała problemów ze snem? Jeśli tak, to bardzo jej zazdroszczę. Zazdrości jej też pewnie główna bohaterka, osiemnastoletnia Sarah, którą od jakiegoś czasu nękają koszmary o ponurych korytarzach i dziwacznej postaci z błyszczącymi ślepiami. Pewnego dnia w kawiarni znajduje informację o eksperymencie przeprowadzanym przez klinikę snu i postanawia wziąć w nim udział, mając nadzieję, że może w końcu uda jej się wyspać. Niestety, nic bardziej mylnego: organizm dziewczyny zaczyna reagować w bardzo dziwny sposób, którego nikt nie przewidział... Przyznam, że ten film jak dotąd podobał mi się chyba najbardziej – nigdy jakoś szczególnie nie zależy mi na „trzymającej w napięciu akcji”, ale w tym przypadku naprawdę bardzo ciekawiło mnie, co będzie się działo dalej; bardzo polubiłam też główną bohaterkę, która doskonale wcieliła się w swoją postać. Uwaga: ten film zdecydowanie trzeba oglądać do samego końca!


Węgierski horror? Czemu nie! Szczególnie gdy akcja dzieje się na wsi w 1918 roku. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie pierwsza, mniej „straszna” połowa, w której główny bohater, Tomás, wykonuje zdjęcia zwłok, bowiem w tamtych czasach fotografia pośmiertna była niezwykle popularna. Przyglądamy się charakteryzacji, a nawet słyszymy charakterystyczne chrupanie kości, gdy ciała są ustawiane do zdjęć. Być może dziwny jest mój zachwyt, ale zrobione jest to naprawdę wspaniale, a jeśli do tego dodamy przepiękne kostiumy i scenografię (te suknie, te meble, ach!), to uzyskamy prawdziwą ucztę dla oczu. A jak „Post Mortem” wypada jako horror? No, tu już troszeczkę gorzej, zabrakło oryginalności, ale i tak kilka razy się wzdrygnęłam. Jednakże ten film jest dla mnie zdecydowanie najlepszy pod względem klimatu i estetyki. 


Film, który chyba podobał mi się najmniej, zadowoli natomiast fanów i fanki opowieści o szaleńcach zamieszkujących odludzia i czyhających na zagubionych wędrowców, by móc spełnić swoje chore fantazje. Taki los spotyka Rylie i Sama, którzy nieświadomi niczego pukają do drzwi chatki zamieszkanej przez uroczą starszą panią, serwującą wspaniałe potrawy: soczyste steki i pyszne ciasteczka. Myślę, że takie historie są nam wszystkim doskonale znane, pewnie przez wielu z nas są też lubiane. Ja akurat nie przepadam, ale trzeba przyznać, że ten temat został zrealizowany całkiem nieźle. 

Dla mnie nie jest to tylko festiwal filmowy; to festiwal inspiracji. Po obejrzeniu tych filmów aż chce mi się robić rzeczy; pisać, założyć ładną sukienkę, wybrać się na piękny, popołudniowy spacer, gdy już zapada mrok. Myślę, że to bardzo ważne, by trafiać w życiu na wydarzenia i treści, które motywują nas do działania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz