wtorek, 26 maja 2020

Słowa z notatnika #3

Wczoraj zaktualizował mi się telefon i zniknęły niektóre zapisane ustawienia. Zniknęły też te, które pokazywały mi, jaka pogoda jest w wybranych miastach.

Miasta były trzy. Katowice (przeszłość), Kraków (teraźniejszość), Bielsko-Biała (dom). Mogłabym to sobie ustawić na nowo, ale to już nie będzie to samo. Katowice w zasadzie nie są mi już do niczego potrzebne. Były wtedy, gdy przechodziłam przez tamtejszy rynek, który w letnie popołudnia przypomina rozgrzaną patelnię, a w zimowe poranki doprowadza ludzkie ciało do drżenia - z wielu powodów.

Kiedy widziałam na ekranie, że w Katowicach jest w danym momencie tyle i tyle stopni, a wieczorem zacznie padać, to jakoś zawsze w głowie pojawiała się ta myśl, że mogłabym tam teraz być: od razu przed oczami miałam rzekę Rawę, Muzeum Śląskie i restaurację z jedzeniem na wagę, w której czasem kupowałam obiady. Zdecydowałam się jednak być tutaj, co nawet po kilku miesiącach jest dziwnym uczuciem, gdy człowiek przyzwyczaił się już do bycia tam. Przeskoczyć z jednego województwa do drugiego jest w tych czasach bardzo łatwo, trudniej jest uniknąć zawrotów głowy, gdy uświadamiam sobie, z jaką lekkością to wszystko udało się zmienić i jak bardzo ta zmiana wyszła mi na dobre.

Nie mogę się nadziwić, że udało mi się coś zaplanować i bez problemów te plany wprowadzić w życie. To jakieś... nie moje. Dlatego szczególnie nie zaskoczyło mnie pojawienie się pandemii koronawirusa. Wiem, że świat nie kręci się wokół mnie i że wirus raczej na pewno nie dał o sobie znać akurat teraz dlatego, żebym musiała pożegnać się z wykładami odbywającymi się niemalże dosłownie na krakowskim rynku, ale nie powiem, że nie spodziewałam się, że coś nie wyjdzie.

A teraz znów mogę iść na kawę i widzę, jak owe paskudne coś pomalutku zaczyna znikać. Przeraża, ale już nie tak bardzo.

I okazuje się, że kawa jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz