środa, 31 lipca 2019

Co obejrzałam w lipcu?

Lipiec nie był najlepszym miesiącem, jeśli chodzi o ilość obejrzanych filmów. Za to był całkiem niezły pod względem ich jakości. :) Oczywiście, mogłabym się tutaj dzielić jedynie tymi bardzo ambitnymi dziełami, myślę jednak, że nie ma to sensu  lubię sobie czasami obejrzeć badziewny horror albo film animowany, dlatego o nich również wspomnę słówko (lub dwa).

„Koń turyński” (2011), reż. Béla Tarr

Pierwszy wpis tego typu, a ja już oszukuję  – obejrzałam Konia turyńskiego końcem czerwca. Film jest jednak na tyle dobry, że szkoda go nie polecić innym. Urzekła mnie jego prostota  piękne (czarno-białe) zdjęcia, tocząca się bez zbędnego pośpiechu akcja, wspaniała muzyka i aktorzy, którzy świetnie przekazali to, co przekazać trzeba było. I znów  bez zbędnych przydługich dialogów. Bardzo, bardzo w moim stylu. Jeśli nie zależy Wam na tym, by w filmie ciągle coś się działo (mam tu na myśli pościgi, wybuchy itd.), ale lubicie sobie popatrzeć na piękne kadry, to polecam!

„Midsommar. W biały dzień” (2019), reż. Ari Aster

Jak ja czekałam na ten film! Jak żałowałam, że muszę się uczyć do obrony i nie mogę pobiec do kina w dniu jego premiery! Na szczęście warto było czekać. Zależało mi przede wszystkim na klimacie – lekko niepokojącym, może nawet trochę baśniowym, groteskowym. To na pewno nie jest typowy horror (i dobrze), trudno tutaj o sceny, na których chciałoby się zasłonić oczy (chyba że ktoś nigdy nie widział nagiego człowieka). Fabuła pewnie mogłaby być lepsza, niektóre wątki według mnie nie zostały wystarczająco rozwinięte. Uważam jednak, że film jest rewelacyjny pod względem wizualnym – świetna praca kamery, ładne zdjęcia, fantastyczna muzyka. Chętnie zobaczyłabym ponownie.

„Truposze nie umierają” (2019), reż. Jim Jarmusch

Wcześniej starałam się być obiektywna, tutaj już nie będę – UWIELBIAM filmy Jarmuscha, nie mogłam doczekać się premiery i biegłam do kina, jakby od obejrzenia tego dzieła zależało całe moje życie. I przez calutki seans siedziałam z buzią otwartą z zachwytu. Wspaniała obsada, wszyscy spisali się doskonale (Tilda Swinton jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, jedna z moich ulubionych aktorek – niesamowita!). Cudowny klimacik (jak zawsze), cudowna muzyka (jak zawsze), cudowne zdjęcia (jak-uwaga!-zawsze). Przyznam szczerze, że zamierzam wybrać się do kina raz jeszcze. Jarmusch po raz kolejny nie zawiódł.

„Hotel Transylwania 3” (2018), reż. Genndy Tarkovsky

Zacznę przede wszystkim od tego, że według mnie to zdecydowanie nie jest film dla dzieci. Kilkuletnia ja podczas oglądania go zaczęłaby ryczeć pewnie jakoś w połowie seansu. Zresztą, nawet teraz w niektórych momentach czułam pewien dyskomfort. Lubię jednak mroczne klimaty, a niektóre potworki są przeurocze (Blobby!), dlatego bawiłam się całkiem nieźle. Można obejrzeć.

„Totem” (2017), reż. Marcel Sarmiento

Wspominałam o badziewnych horrorach i proszę! Mamy badziewny horror. Nie jest tak źle, jak mogłoby być, bo fabuła nawet trochę zaskakuje. Jest jeszcze jeden istotny fakt – ten film w ogóle nie jest straszny. Oglądałam go sama, boję się niemal wszystkiego (kiedy byłam w kinie na „Anabelle: Narodziny zła” to przez większość czasu zasłaniałam oczy i myślałam, że będę płakać) i nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.  

Trzeci sezon „Stranger Things”

Nie lubię seriali. Ten jest jednym z niewielu wyjątków. :) Trzeci sezon podobał mi się najbardziej ze wszystkich. Kiedy zaczęłam go oglądać, poczułam się trochę tak, jakbym spotkała dawno niewidzianych znajomych. Myślę, że to ogromna zaleta – w końcu na oglądaniu seriali spędza się nieraz długie godziny, więc to bardzo ważne, by naprawdę polubić bohaterów i bohaterki. Poza tym chyba ze sto razy widziałam scenę, w której Dustin i Suzie śpiewają „Never Ending Story”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz