środa, 17 lipca 2019

Metoda (bardzo) małych kroczków, czyli jak udało mi się osiągnąć dwa istotne dla mnie cele

Jestem leniwa, lubię odwiedzać ze znajomymi różne knajpy i zawsze jest mi bardzo miło, gdy ktoś komplementuje mój strój. Jednak tak wyszło, że lubię też ludzi i zwierzęta, chciałabym więc, by wszyscy na tej planecie żyli jak najdłużej i w jak najlepszych warunkach. Uważam, że codzienne jedzenie mięsa i produktów odzwierzęcych, a także kupowanie ton ubrań na wyprzedażach nikomu w tym nie pomaga. Musiałam więc pogodzić jakoś te cechy mojego charakteru tak, bym mogła spoglądać na siebie codziennie w lustrze ze świadomością, że coś tam staram się robić.

Pierwszy kroczek

Z dnia na dzień się nie zmienię, zresztą – wcale nie miałam i nadal nie mam ochoty na jakieś drastyczne zmiany. Okazało się, że słynna metoda małych kroczków w tym przypadku zadziałała bardzo dobrze. Na początku zaczęłam kupować tylko te ubrania, które naprawdę mi się podobają, o których wiem, że będę nosić, dopóki będzie się dało. Zdaję sobie sprawę z tego, że najlepiej byłoby wszystko kupować z drugiej ręki, ale mimo moich starań to wcale nie jest takie proste – zwykle do ciucholandów wpadam przy okazji, a prawda jest taka, że najlepiej byłoby zarezerwować sobie cały dzień, by znaleźć coś odpowiedniego. Obecnie w mojej szafie można znaleźć i ubrania z sieciówek, i te używane. Z każdego nowego elementu garderoby cieszę się bardzo i w każdym dobrze się czuję. Warto jednak zauważyć, że byłoby trudno, gdybym nie wiedziała, co n a p r a w d ę mi się podoba, co do siebie pasuje i kierowała się jedynie modą, a nie swoim gustem.

Drugi kroczek

Na wegetarianizm chciałam przejść od dawna i chociaż nie przepadałam nigdy za typowymi obiadami składającymi się z kotletów wszelkiego rodzaju czy za kiełbasą z grilla (ble), to przyznam, że niektóre rzeczy jeść lubiłam. Zdecydowałam więc, że na początek będę jeść tylko to, co naprawdę uwielbiam, a resztę znacznie ograniczę. Szybko jednak okazało się, że jedzenie jest tylko jedzeniem i żadna krzywda mi się nie dzieje, gdy czasami sobie czegoś odmówię. Zaczęłam też ograniczać produkty odzwierzęce, znów robiąc tylko to, co nie sprawia mi większego problemu i nie zmusza do wyrzeczeń. Piję kawę z roślinnym mlekiem, smaruję kanapki wszelkiego rodzaju wegańskimi pastami, a nie serkiem kanapkowym. I tak dalej.

Długo zastanawiałam się nad tym, jak i czy w ogóle napisać ten tekst. Nie czuję, bym się jakoś wyjątkowo poświęcała – żadnego jedzenia mi nie brakuje i w ogóle za nim nie tęsknię, z zawartości swojej szafy jestem więcej niż zadowolona i nawet lubię swój styl (o ile można tutaj mówić o jakimkolwiek stylu). Pomyślałam jednak, że może w tym właśnie rzecz – gdybym pół roku temu przeczytała tekst o tym, jak to trudno się żyje, gdy trzeba sobie zawsze wszystkiego odmawiać, pewnie nie byłabym teraz w tym miejscu, w którym jestem. Bo nadal nie jestem idealna. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zostać weganką, często zapominam o zamówieniu napoju bez słomki, by nie zużywać niepotrzebnego plastiku i można mnie zobaczyć na mieście z reklamówką w ręce. Cieszę się jednak, że udaje mi się robić cokolwiek i mam nadzieję, że na tym nie poprzestanę.

Przyznam, że całkowicie rozumiem osoby, dla których całkowite zrezygnowanie z jedzenia mięsa lub nawet jego ograniczenie nie wchodzi w grę (może np. ktoś ma nieciekawy okres w życiu i ulubiona potrawa jest jedyną rzeczą, która może tej osobie poprawić humor) i jestem wielką przeciwniczką zaglądania komukolwiek w talerz. Zachęcam natomiast do poznawania nowych smaków, bo uważam, że życie jest zbyt krótkie, by jeść ciągle jedno i to samo. Kto wie, może dzięki małemu eksperymentowi komuś uda się zostać największym fanem albo największą fanką marinary, czyli pizzy i bez mięsa, i bez sera – przepysznej! Szok, co? ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz